środa, 3 grudnia 2008

Deszczem zacina wiatr

Elektrycznosc! Dzialajacy sprawnie internet! Przestrzen! Szklo! Sztucce! Ciepla woda! Tak, dotarlam do Malezji.
Ale zanim Wam opowiem jak jest tu fanastycznie, postaram sie pocwiczyc konsekwencje i ku potomnosci napisac o Madrasie. Jakaz to byla makabryczna podroz pociagiem. Trwala 30 godzin, ale nie to bylo najgorsze. Najgorsze bylo goraco. Lubie jak jest goraco ale jak noca jest powyzej 30 stopni to jednak mi troche to przeszkadza. wlaczylam wiatrak, ale za kazdym razem gdy zamykalam oczy, pozostali pasazerowi wylaczali go, mowiac ze jest zima, chlodno, a potem przywdziewali kurteczki, czapeczki, szaliczki.
Na poludniu maja jeszcze wieksza paranoje jesli chodzi o wzgledy bezpieczenstwa niz na polnocy. juz nie tylko robia fotografie i kseruja paszport przy wejsciu do kawiarni/interneciarni, nie tylko zabieraja torebke przy wejsciu do sklepu. Otoz w Madrasie nigdzie mnie nie chcieli. W zadnym cholernym hoteliku. Kiedy moj znajomy pytal czy sa wolne pokoje- byly, ale kiedy ja sie pojawialam- juz nie. Ze wzgledow bezpieczesttwa, rzekli, mam sobie wybrac hotel z gwiazdkami a nie tu zachecac terrorystow do ataku swoja biala twarza. efektem tego znalazlam sobie jednak zakwaterowanie, ale w hotelu ktorego jesczez oficjalnie nie ma (nie rozmawiajmy juz o tym ile za to zaplacilam). Hotel nazywal sie Sultan Palace i byl w budowie. Oznacza to ze szyby byly pozaklejane gazetami, potykalam sie o worki z cementem, terakote , budzilo mnie wiercenie wiertarek. Ale byl telewizor, niestety odbieral tylko neo cricket.
Po miescie oprowadzal mnie pewien koles z HC, ktory okazal sie wlascicielem kilku firm. Kiedy dowiedzial sie o autostopie i o tym, jaki mam budzet, zaplacil za wynajecie samochodu z kierowca na jeden dzien, zabral mnie do swiatyn skalnych poza madrasem, postawil posilek w restauracji na plazy a nawet zaplacil za moj hotel.
Dzieki temu wyjazdowi zobaczylam ludzka twarz madrasu, bo wczesniej czulam sie jak w Camusowym Oranie- brud, syf, ale naprawde sie zalamalam jak niechcacy zdeptalam martwego szczura. Duze miasta w Indiach to zdecydowanie nie jest przestrzen do zycia.
Potem byl lot air india do kuala lumpur i zaprawde powiadam Wam nie pamietam kiedy ostatni raz mialam tak obfirta kolacje- trzy dania glowne dla kazdego w tym pyszne tofu w ziolach. zupa, deser, kanapki, soki. a stewardesy mialy sari.Potem samolot wpadl w turbulencje i myslalam ze to juz koniec, w kazdym badz razie nastepnym razem jak beda demonstrowac jak zawiazac kamizelke ratunkowa (tak jakby mogla mnie uratowac ;) obiecalam sobie patrzec a nie przegloadac gazetki z hinduska moda.
Po Indiach i Nepalu w Kuala Lumpurze mam agorafobie. Czuje sie taka mala pomiedzy wiezowcami, ulice sa taaaakie szerokie, wszystko jest takie nowoczesne, czyste, wrecz sterylne ze boje sie tu poruszac.
A teraz jest burza, jakiej jeszcze nigdy nie widzialam. W ciagu zaledwie killku minut z bezchmurnego nieba zerwala sie hierwichura, descz zalal ulice, az boli jak pasda. Wiec siedze w kafejce, jem swieza papaje i mysle, ze chyba nie trafilam najgorzej:)

1 komentarz:

W. pisze...

To jest tak odległe od mojego życia że równie dobrze mógłbym czytać powieść s-f :-)